Mechanizm powstawania kontuzji można w prosty sposób przedstawić jako tamę na jeziorze:

Woda, która dopływa do jeziora symbolizuje obciążanie naszych tkanek. Obciążanie to wynika z treningu lub pracy jaką wykonujemy. Oznacza to, że woda nagromadzona w jeziorze to nic innego jak nagromadzone zmęczenie / zniszczenie naszych mięśni / ścięgien. Jednocześnie nasze ciało stale podlega procesom regeneracyjnym, które z punktu widzenia naszej analogii, są ujściem w tamie zatrzymującej wodę, które pozwala w bezpieczny sposób zmniejszać ilość wody w jeziorze.

To czego nie chcemy, to dopuścić do przelania się jeziora nad tamą. (Rozmiar tamy w tej analogii to siła / wytrzymałość naszych tkanek.) Jest to równoznaczne z pojawieniem się kontuzji. Nasz mózg o tym wie, więc próbuje zrobić wszystko co w jego mocy, aby do tego nie doszło. Niestety tempo procesów regeneracyjnych jest odgórnie ograniczone biologią (rana na skórze nie zagoi się w ciągu doby cokolwiek byśmy nie robili), dlatego głównym sposobem trzymania jeziora w ryzach, jest zbudowanie odpowiednio wysokiej tamy, która pozwoli przetrzymać nawet ogromne ilości wody, zanim te nie spłyną sobie spokojnie ujściem.

Najprostszym sposobem niedopuszczenia do kontuzji wydaje się być poinformowanie mózgu, aby rozbudował te tamy, które w przyszłości będziemy chcieli najbardziej obciążać. To pozwoliłoby mi np. siedzieć przez najbliższe 5 lat na kanapie, a później wstać i z miejsca przebiec maraton bez ryzyka kontuzji. Niestety wiemy, że w praktyce jest to niemożliwe, gdyż pierwotna część mózgu zarządzająca budową tam w naszym ciele, nie potrafi komunikować się z naszą relatywnie niedawno wykształconą świadomą częścią. Niby oba te obszary znajdują się w tym samym mózgu, ale to tak jakby posadzić przy jednym barze Polaka i Japończyka, którzy mieliby dyskutować o teorii względności.

Jedynym językiem jaki rozumie nasz budowniczy tam, jest ten wykorzystywany przez tkanki do informowania o swoim stanie. Gdy poziom jeziora przy danej tamie (skumulowane obciążenie danej tkanki) będzie utrzymywał się na relatywnie wysokim poziomie, mózg-budowniczy zauważy ten fakt i wyśle w te okolice dodatkowe zasoby, aby podnieść tamę.

Dokładnie na tej zasadzie opiera się trening. Odpowiednio duże obciążenie tkanek daje sygnał do mózgu, że są one wykorzystywane i należy je wzmocnić, aby w przyszłości łatwiej radziły sobie z powierzonymi zadaniami.

Analogicznie, tkanki, które nie są wystawiane na próbę z czasem słabną, gdyż mózg widząc, że ma duży zapas wysokości tamy, postanawia ją nieco zmniejszyć i wykorzystać pozyskane zasoby w innym miejscu.

Właśnie dlatego nie da się z wyprzedzeniem poinformować mózgu: „Za rok zamierzam przebiec maraton, więc proszę rozpocząć rozbudowę odpowiednich tkanek, a ja wracam do leżenia”.

Do tej pory w tej teorii nie ma nic nadzwyczajnego. Myślę, że wszyscy w mniej więcej taki sposób postrzegamy zależność pomiędzy regularnym treningiem / rehabilitacją, a wytrzymałością naszych tkanek.

Okazuje się, że to nie wszystko.  Ta teoria nie do końca wyjaśnia takie przypadki kontuzji jak np. ten:„Mój staż biegowy to dwa lata. Mam już za sobą dwa maratony z czasem poniżej 4h. Nigdy wcześniej nie miałem problemów z kolanami/stawami. Po każdym treningu się rozciągam. Regularnie się też masuję na rolce (teraz już codziennie), ćwiczę ogólnorozwojowo i czasem pływam. Ostatnio robiłem długie, wolne wybieganie. Około 23 km poczułem ból z tyłu kolana, raczej ciężki do zlokalizowania.”.

Jest to tylko jeden z przykładów osób, które robią to co robią już od dłuższego czasu, w ostatnim czasie nie zwiększały jakoś diametralnie trudności / intensywności swoich treningów, a mimo to pojawiła się u nich kontuzja. Zgodnie z przedstawioną wcześniej teorią tamy na jeziorze kontuzja powinna pojawić się wtedy, gdy zaczynamy robić coś nowego, do czego nasze tkanki nie są przyzwyczajone (np. nagłe zwiększenie intensywności treningu).

Jeśli ktoś biega od dwóch lat. W międzyczasie przebiegł 2 maratony (każdy po 42 km), po których nie odczuwał żadnych problemów, to wytrzymałość tkanek takiej osoby powinna być ze sporą nadwyżką wystarczająca, aby pozwolić na bezproblemowe przebiegnięcie 23 kilometrów.

Oczywiście być może pomijamy jakąś ważną informację. Np. ten ktoś od tygodnia biega w nowych butach (które nieco inaczej obciążają jego nogi) lub np. ostatni maraton był przebiegnięty kilka tygodni temu i ciało nie zdążyło się jeszcze zregenerować. To wszystko jest jak najbardziej możliwe, ale jest jeszcze inna udowodniona naukowo, a pomijana przez lekarzy opcja.

Ten ktoś może przeżywać trudniejszy okres w życiu.

Wiem, jak śmiesznie może to brzmieć, dlatego tłumaczenie zacznę od twardych argumentów.

W tym badaniu przeprowadzonym na szwedzkich piłkarzach pokazano, że czynniki psychologiczne takie jak wyższy poziom stresu w życiu czy nieumiejętność radzenia sobie z trudnymi sytuacjami były silnie powiązane ze zwiększonym ryzykiem kontuzji. Porównanie sposobów radzenia sobie z trudnymi emocjami wśród zawodników pozwoliło wytłumaczyć aż 14,6% wszystkich kontuzji. Oznacza to, że taki odsetek kontuzji nie wynikał z biomechaniki, a raczej z podejścia do życia danej osoby.

Z kolei w tym badaniu, przeprowadzonym na młodych piłkarzach (i piłkarkach) z New Jersey pokazano, że osoby, które w psychologicznym teście badającym poziom zaniepokojenia w życiu, były o 1 punkt bardziej zaniepokojone (na 4 punktowej skali), miały aż o 50% większe prawdopodobieństwo odniesienia kontuzji.

W tym badaniu, którego rozszerzoną wersję można przeczytać w książce „Low Back Disorders” Stuarta McGilla, sprawdzano jakie czynniki są powiązane z problemami w okolicach lędźwi. Okazało się, że 31% kontuzji można było wyjaśnić korzystając wyłącznie z biomechaniki, a 12% korzystając wyłącznie z czynników psychologicznych. (Pozostałych przypadków nie dało się jednoznacznie powiązać z pojedynczą przyczyną). Oznacza to, że biomechanika / poprawna technika wykonywania czynności jest kluczowa w zapobieganiu kontuzji, ale aspekt psychologiczny jest zaraz za nią.

To badanie z kolei skupiało się na powiązaniu życiowego przytłoczenia / stresu z szybkością zachodzenia procesów leczniczych w organizmie. Odkryto, że u osób zestresowanych / bardziej przytłoczonych przez życie rany na skórze (po grubej igle od biopsji) leczą się nawet 25% wolniej.

Oznacza to, że powinniśmy nieco zaktualizować nasz rysunek tamy:

Wygląda na to, że z punktu widzenia wytrzymałości naszych tkanek:

Stres i przygnębienie wlewają wodę do tego samego jeziora, co obciążanie tkanek wynikające z treningu.

Problem jest taki, że o ile stres zwiększa nacisk na tamę tak samo jak trening, to już z punktu widzenia mózgu, który decyduje czy wzmocnić tamę czy ją osłabić, stres jest niewidzialny. To tłumaczy dlaczego ktoś kto od wielu lat trenuje w ten sam sposób i dotąd nie miał kontuzji, nagle może jej się nabawić. Z biomechanicznego punktu widzenia ciało jest przyzwyczajone do danego typu i intensywności wysiłku, ale wcześniej nie miało dodatkowego obciążenia w postaci stresu.

O AUTORZE

MSc PT Filip Rudnicki

Programista, fizjoterapeuta. Od 12 lat pracuje jako analityk. Autor badań z zakresu biomechaniki. Twórca licznych narzędzi pomiarowych umożliwiających lepsze poznanie mechaniki ludzkiego ciała (sEMG, system mapowania nacisku stóp, IMU).

Jeśli ból przeszkadza Ci w uprawianiu sportu, skontaktuj się ze mną, a najprawdopodobniej będę w stanie Ci pomóc.

Tags:

2 komentarze

  1. Bardzo ciekawe, i popierające tezę jako by stres, i inne „emocje” miały znaczny wpływ na większość procesów zachodzących w ludzkim organizmie, co jest już którymś z kolei argumentem w tej sprawie, które poznałem, a nie zagłębiam się w ten temat zbytnio. ✌

  2. Mniej więcej od czerwca przechodzę trudny okres w życiu. Jest listopad. Łapię kontuzję za kontuzją. Obecnie mam wrażenie, że wystarczy, że się mocniej wygnę a coś puszcza. Jest to jedyna zmienna u mnie obecnie. Dieta ta sama, trening podobny a kontuzje…

    Wpływ stresu na ciało jest niepodważalny. Bardzo obrazowy, dobry artykuł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.